II.

" To już czas, czas na nas"
Z głębokiego snu wyrwał mnie głośny dźwięk informujący o nowej wiadomości. Leniwie przeciągnęłam się, rozrywając przez przypadek rękaw pidżamy i odczytałam tego dziwnego smsa. Jego nadawcą był lekko podejrzany, rozpoczynający się na dziewiątkę numer. Może to On? - przeszło mi przez głowę, ale szybko odrzuciłam tą myśl, uznając ją za nadto abstrakcyjną.
A może jednak? Uśmiechnęłam się sama do siebie, po czym nasuwając na obolałe stopy domowe bambosze poczłapałam do łazienki. Stanęłam dokładnie naprzeciwko swojego odbicia i wpatrywałam się w duże, kocie oczy, które odbijały się w lustrze i skupiały dokładnie na mnie.
Patrzyłam na siebie jak na zupełnie obcą osobę. Nie lubiłam się sobie przyglądać, zawsze uważałam się za osobę pełną niedoskonałości. Brzydką i przeciętną.
Kiedyś było inaczej, ale teraz.. Teraz miałam mnóstwo przyjaciół, ale nie było wśród nich nikogo kto mógłby mnie docenić. Wszyscy byli zajęci i zajmowali się wyłącznie swoimi sprawami. Prawda jest taka, że nic ich nie obchodziłam. Spotykaliśmy się, sączyliśmy wino z wielkich plastikowych kieliszków z Ikei i wybuchaliśmy śmiechem słuchając kiepskich żartów. Czasami siadaliśmy w kręgu i po kolei wyjawialiśmy swoje najskrytsze sekrety. Zawsze kiedy przychodziła moja kolej układałam jakąś barwną historyjkę związaną ze szkołą (żaliłam się na nauczycieli, złe oceny..) i unikałam najbardziej drażliwych tematów. Kiedy ktoś inny opowiadał o swoich zawodach miłosnych, o życiowych porażkach i kryzysach rodzinnych starałam się go pocieszyć, jeżeli siedział obok mnie przyjacielsko przytulałam i wykazywałam prawdziwe współczucie.
Mogłoby się wydawać, że jesteśmy ze sobą tak blisko.
Ale rzeczywistość wygląda inaczej, nie jest taka różowa. Mimo tego, że tak często się widywaliśmy i chcieliśmy dawać sobie nawzajem oparcie i wspomagać się w trudnych chwilach i udawaliśmy, że bardzo nam na tym zależy nie otwieraliśmy się na innych i przez cały czas myśleliśmy o sobie.
Chciałam być z nimi szczera, ale oni zawsze uważali, że jestem empatyczną blondynką, o dziwnym poczuciu humoru i dosyć łagodnym przysposobieniu. Wiedzieli, że nienawidzę szkoły, że najchętniej przeprowadziłabym się do Australii i surfując razem z przystojnymi, opalonymi brunetami mogłabym stracić poczucie czasu tracąc kontrolę nad własnym ciałem, pokonując słabości i lęk zatracając się w magii wysokich fal, które mają morderczą siłę. Planowaliśmy nawet wspólny wypad w tamte rejony, chcieli pomóc mi przy realizacji tych marzeń.
Zawsze mi kibicowali, kiedy opowiadałam jak bardzo pragnę zostać laryngologiem. Wiedzieli, że medycyna to moja pasja.
Ale oprócz tego nie wiedzieli o mnie NIC.
Dużo rozmawialiśmy, ale te rozmowy nie spełniały swojego zadania.

Nie mieli pojęcia o tym, że mam dość siebie, że nieustannie staram się dążyć do perfekcji, a ponieważ nie mam silnej woli i ciągle zaliczam wpadki coraz bardziej brzydzę się własnymi słabościami.
Kiedyś miałam wstręt do jedzenia.Niestety rodzice mnie z tego "wyleczyli" i od tego czasu nie potrafię zapanować nad moją miłością do czekolady. Zawsze się nią pocieszam, chwilowo poprawia mi humor. Później wpadam w jeszcze głębszy dołek, ale mały kieliszek whisky połączony z godziną tańca i intensywnych ćwiczeń na siłowni pozwalają mi o tym zapomnieć.
Nie wiedzą też prawie nic o moich związkach, sądzą, że ciągle tkwię w niezbyt udanej przyjaźni z pewnym przypadkowo poznanym chłopakiem, który mnie zauroczył (niemniej, nie ma to żadnego związku z Arturem!) i myślą, że nie robię absolutnie nic, aby to zmienić.
Nie mam siły, by tłumaczyć im jak naprawdę to wszystko wygląda. Nie odczuwam takiej potrzeby. Jesteśmy tylko przyjaciółmi, dobrymi znajomymi, ale nie jesteśmy bratnimi duszami. Przebywam z nimi, bo wciąż wierzę w to, że pewnego dnia poznam kogoś, z kim naprawdę coś mnie połączy i wtedy w końcu będę mogła z czystym sumieniem wyznać im, ile dla mnie znaczą.

Drugi raz rzuciłam okiem na tajemniczą wiadomość. "Naprawdę tak myślisz?" wystukałam bez namysłu na klawiaturze mojej modernistycznej Nokii. Miałam nadzieję, że uzyskując odpowiedź na to pytanie będę mogła odgadnąć, kto miał odwagę by obudzić mnie o tak wczesnej porze.
Emma, o co Ci chodzi? Zapomniałaś już o tym, że mamy dzisiaj spotkanie zespołu? - nie musiałam długo czekać, odpowiedź przyszła już po niecałych trzydziestu sekundach.
Złapałam się za głowę.Paulina.Zupełnie wypadła mi z głowy !
Umówiłyśmy się dzisiaj na wstępny przegląd moich piosenek. W panice wyrzuciłam na łóżko całą zawartość szuflad, w końcu przeglądając ostatnią znalazłam mój magiczny zeszyt.
Dawno do niego nie zaglądałam, już od prawie miesiąca nie stworzyłam nic nowego.
Szybko go przekartkowałam, sprawdzają czy przez przypadek nie włożyłam do środka żadnych kompromitujących zdjęć. Włożyłam go do skórzanej torebki i wyszłam z domu. Nawet nie pożegnałam się z mamą...

I.

I.

Błękit bezchmurnego nieba, idealne czarne niczym kruki gałęzie i cieniutkie kawałeczki szarlotki z musem ze świeżych, pachnących sadem antonówek. Wakacje, beztroska, szum lazurowej wody i słońce muskające karmelową skórę ciepłymi promieniami. 

Chwila moment.

Coś mi tu nie pasuje. Co tu jest grane? Leniwie przecieram moje ciężkie powieki. Za ich parawanem kilkanaście sekund temu rozgrywały się cudowne, przywracające chęć do życia sceny. A teraz? Chciałam rozejrzeć się dookoła, ale przede mną rozpościera się jakaś góra. Lekko pomarszczona góra o kolorze kawy z mlekiem. 
Po raz kolejny pocieram moje obolałe oczy. To jednak nie góra.
To twarz. 
Wielkie, okrągłe ze zdumienia szafirowe tęczówki wpatrują się we mnie jak w przybysza z zaświatów. 
- Żyjesz? - ochrypły, aczkolwiek całkiem sympatyczny głos przenika pomieszczenie, w którym się znajdujemy. Nie mam zielonego pojęcia, co zrobić. Świat wiruje, a jedyne o czym marzę to ciepłe łóżko z moim ukochanym, wymiętolonym różowym jaśkiem. Przykładam dłoń do spierzchniętych ust - na mojej ręce pojawiają się czerwone plamki. Poplamioną krwią ręką dotykam czoła, które przypomina rozżarzony kamień, jest gorące jak wulkan w czasie erupcji. 
- Mmm, mógłbyś... - próbuję wykrztusić ze swojego wnętrza jakieś logicznie brzmiące zdanie, ale nie potrafię skleić wyrazów.
- Zasłabłaś, nie bój się, nic Ci nie zrobię. Jak się czujesz, już lepiej? Jak chcesz zadzwonię po lekarza... - na łagodnej twarzy nieznajomego pojawia się uśmiech. Mam gorączkę, cała drżę z zimna, ale mimo tego nie potrafię nie dostrzec, że jest wyjątkowy. Jest wysoki, ma na sobie koszulę Lacosty i przypomina anioła. Może nim jest, może umarłam i zjawił się, aby zaprowadzić mnie do nieba? Albo chociaż do Czyśćca, bo na niebo najprawdopodoboniej nie zasługuję... Ma tak hipnotyzujące oczy, kiedy na niego patrzę czuję się tak jakbym tonęła w ich odchłani.
- Nieeee, nic mi nie jest. Naprawdę zasłabłam? - próbuję opanować zdenerwowanie i udaję, że wszystko jest w porządku. Chyba nawet dobrze mi to wychodzi, bo Nieznajomy odsuwa się ode mnie i wygląda na uspokojonego.
- Daj spokój, przecież bym nie kłamał. Dobrze, że tak szybko dochodzisz do siebie. Chcesz żebym Cię odprowadził?
- Yyy.. ale dokąd? - dopiero po zadaniu tego pytania zdałam sobie sprawę ze swojej bezmyślności, niestety było już za późno i nie mogłam cofnąć czasu. 
- Do domu, głuptasku. Przecież w takim stanie chyba nie zamierasz chodzić po mieście... - zaśmiał się cichutko i chwycił mój nadgarstek. W jego dotyku było dużo niepewności, a w jego głosie wyczuwałam obcość i.. coś jeszcze. Nie potrafię tego sprecyzować, ale mimo tego, że poznaliśmy się zaledwie kilka minut temu miałam ochotę, aby opowiedzieć mu o wszystkim. O tym jak się tu znalazłam, dlaczego zemdlałam i o tym jak bardzo chciałabym, aby został i odmienił moje życie. Ale dlaczego miałabym to zrobić? Wyszłabym na zwariowaną małolatę, tak jak zawsze. 
- Jak chcesz... - westchnęłam nieśmiało, bo tylko na to w tej chwili się zdobyłam. Nie miałam odwagi, by spojrzeć w jego niesamowite oczy, bo bałam się, że nagle włączy mi się funkcja "miłość" i powiem coś głupiego. Przypomniała mi się pierwsza linijka mojej ulubionej piosenki: Hearts break too fast when they're sentimental, teraz właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że to o mnie. Bez dwóch zdań.
- Nie zostawię Cię w tym stanie, nie zrobiłbym tego nawet bezdomnemu. - zabrzmiało to sucho i zimno, aż ciarki przeszły po całym moim ciele. 
- No dobrze, to wobec tego chodźmy - nie miałam już ochoty na rozmowę, więc pociągnęłam jego rękę i ruszyliśmy przed siebie. Szliśmy w milczeniu. Stukot jego adidasów zlewał się z pukaniem obcasów moich szpilek. Maszerowaliśmy równo, niczym w wojsku, krok w krok, bez przerwy, bez chwili na odpoczynek i dłuższy oddech wytchnienia. Czułam jego obecność, chociaż wcale na siebie nie patrzeliśmy, a nasze ręce już dawno się wyswobodziły z uścisku, który wcześniej je łączył. 
Myślałam o tym, że był moim bohaterem, moim wybawicielem i powinnam jakoś się mu odwdzięczyć. Kawa, herbata, pralinki..? To wszystko było tak banalne, a zarazem zbyt pretensjonalne. Zdecydowałam, że nie odezwę się ani słowem, nie pozwolę, aby mnie rozszyfrował.
Najchętniej wymazałabym ten dzień z mojej pamięci. Wystroiłam się jak plastikowa lalka z wystawy, moja twarz była mokra od łez i zapewne wyglądałam jak zdruzgotana panda. Powłóczyłam nogami, chwiejąc się na  wysokich, czarnych patyczkach i traciłam co chwilę równowagę. 
To był najgorszy dzień w moim życiu.
- Gdzie mieszkasz? - jego oziębły głos przerwał niezręczną ciszę.
- Niedaleko Rumcajsa. Na przeciwko Poczty, w takim zielonym szeregowcu...
- Ah, znam tą ulicę. Mój kumpel tam mieszka. To nawet dobrze się składa, że Ciebie poznałem, przynajmniej będę miał pretekst, żeby go odwiedzić. - uniósł kąciki ust, sama nie wiedziałam czy to akt szczęścia, czy raczej delikatny grymas. 
- No widzisz, we wszystkim można zauważyć jakieś plusy! A jak się nazywa, może go znam.. ? - nie chciałam być nadgorliwa, chciałam tylko słuchać jego głosu. Chciałam go poznać, zdobyć jakieś cenne wskazówki...
- Jak się chce to wszystko można. Raczej go nie znasz, nazywa się Wojtek Migojski. Ale może chociaż go kojarzysz z widzenia - jest modelem, ma długie, czarne włosy i nienaganną sylwetkę, wszystkie laski z osiedla na niego lecą. - ton jego głosu pozostał bez zmian, ale zdziwiłam się długością jego wypowiedzi. Dotychczas rzucał pojedyńcze zdania, teraz ułożył aż trzy!
- Zdziwisz się, ale go znam... Chodziliśmy razem do gimnazjum. - zarumieniłam się. Prawda jest taka, że ja też byłam jedną z tych naiwnych dziewczyn, które latały za nim po szkolnym boisku. 
- No to chyba tylko do pierwszej klasy, bo później ze względu na modeling przeniósł się do szkoły aktorskiej. 
- Tak, teraz właśnie sobie o tym przypomniałam. W szkole nigdy nie opowiadał o swoich zainteresowaniach -   ledwo wypowiedziałam te słowa, zdałam sobie sprawę z tego, że właśnie stoimy pod moim domem. Nagle zrobiło mi się tak smutno, nie chciałam zostawać sama.
- Może po prostu nigdy nie pytaliście, on już tak ma, że sam z siebie nie lubi o sobie opowiadać. Jest za skromny. - spojrzał na mnie. Odniosłam wrażenie, że chciałby, aby jego ostanie słowo stało się zakończeniem naszej rozmowy. Może się myliłam, ale chyba chciał mnie ponaglić.
- To tak jak Ty, szliśmy razem ponad pół godziny i nawet nie wiem jak się nazywasz! - zdobyłam się na odważne posunięcie i spojrzałam na jego twarz. Od razu tego pożałowałam. 
Był taki piękny. 
Może brzmi to jak wyznanie przedszkolaka, ale nie mam na myśli tylko wyglądu. 
On po prostu... przypominał mi anioła...
- Hmm... tak jakoś wyszło, masz rację. Jestem Artur. - podał mi swoją rękę i po raz kolejny lekko wykrzywił kąciki warg. 
- Ładne imię, zawsze chciałam poznać jakiegoś Artura.. A ja jestem Emma. Dla znajomych Gemma. - wyszczerzyłam się, zapominając o tym, że moje zęby są osaczone żelaznymi drutami i moja szczęka przypomina lotniskowy, kolczasty płot. Wspomniałam mu o moim przezwisku, bo miałam cichutką nadzieję, że powiąże mój pseudonim z modelingiem. Gemma Ward była moją inspiracją. Chodzącym ideałem. Po prostu perfekcją. 
- Oryginalnie, podoba mi się. A teraz wybacz, muszę lecieć, jestem umówiony. - ku mojemu zdziwieniu przysunął się do mnie i delikatnie musnął mój policzek, po czym odwrócił się i już miał zniknąć za zakrętem, kiedy doszłam do wniosku, że muszę coś zrobić, żeby go nie stracić.
- Zaczekaj! - sama wystraszyłam się swoim krzykiem. Zabrzmiał tak błagalnie. Artur spojrzał pytająco w moją stronę. 
- Znowu źle się poczułaś? - uśmiechnął się trochę cieplej niż przedtem. 
- Tak. To znaczy nie. Nie. Chciałam tylko... - uniosłam oczy i przez chwilę nawiązywałam z nim kontakt wzrokowy - Chciałam... zapytać... czy mogłabym kiedyś... 
- Chciałabyś się spotkać? - jego ton był  bardzo żartobliwy, trochę mnie to rozluźniło, więc ochoczo pokiwałam głową. 
- Właściwie to czemu nie, chociaż nie to miałam na myśli. Chciałam odwdzięczyć się za to, co dzisiaj dla mnie zrobiłeś... - zarumieniłam się.
- To było bezinteresowne, zapomnij o tym. Ale jakbyś kiedyś widziała, że leżę gdzieś na ulicy, to też możesz mnie odprowadzić do domu... - zaśmiał się i poczułam ciepło jego oddechu na moim policzku. Tak cholernie zapragnęłam czegoś więcej! Nigdy wcześniej nie spotkałam się z takim uczuciem, zazwyczaj byłam wyrachowana i opanowana. Nie wiem co się ze mną teraz stało. 
Stanęłam na palcach i delikatnie przysunęłam swoje usta do jego. 
Poczułam przyjemną wilgoć. 
Nie odsunął się. 
Chwyciłam jego rękę, nagle wszystko wokół mnie zaczęło się kręcić.
Staliśmy na środku ulicy. 

To wszystko trwało tylko niecałe dwie minuty, a miałam wrażenie jakby to była wieczność. W jednej chwili cała magia prysła. Patrzeliśmy na siebie z wyrzutem.
- Emma.... - zaczął bardzo poważnie, nie chciałam cierpieć, więc szybko mu przerwałam:
- Proszę, nic nie mów. Tak bardzo mi przykro. Nie chciałam, uwierz mi. Wczoraj rozstałam się z chłopakiem i po prostu... chciałam.. - nic sensownego nie przychodziło mi do głowy, więc szybko wzbiłam wzrok w ziemię i przybrałam minę psa ze schroniska.
- Rozumiem. Mam nadzieję, że już zrobiłaś to co chciałaś. Naprawdę trochę mi się śpieszy. Ciao. - odszedł. Zostałam sama. Stałam chwiejąc się na bruku, z oczu zaczęły mi kapać łzy. Zawsze muszę wszystko zepsuć. Nawet nie podał mi numeru telefonu. Jestem przegrana.

To przerażające jak osoba, która jeszcze kilkadziesiąt minut temu była zupełnie obca, nagle może stać się całym światem.