I.

I.

Błękit bezchmurnego nieba, idealne czarne niczym kruki gałęzie i cieniutkie kawałeczki szarlotki z musem ze świeżych, pachnących sadem antonówek. Wakacje, beztroska, szum lazurowej wody i słońce muskające karmelową skórę ciepłymi promieniami. 

Chwila moment.

Coś mi tu nie pasuje. Co tu jest grane? Leniwie przecieram moje ciężkie powieki. Za ich parawanem kilkanaście sekund temu rozgrywały się cudowne, przywracające chęć do życia sceny. A teraz? Chciałam rozejrzeć się dookoła, ale przede mną rozpościera się jakaś góra. Lekko pomarszczona góra o kolorze kawy z mlekiem. 
Po raz kolejny pocieram moje obolałe oczy. To jednak nie góra.
To twarz. 
Wielkie, okrągłe ze zdumienia szafirowe tęczówki wpatrują się we mnie jak w przybysza z zaświatów. 
- Żyjesz? - ochrypły, aczkolwiek całkiem sympatyczny głos przenika pomieszczenie, w którym się znajdujemy. Nie mam zielonego pojęcia, co zrobić. Świat wiruje, a jedyne o czym marzę to ciepłe łóżko z moim ukochanym, wymiętolonym różowym jaśkiem. Przykładam dłoń do spierzchniętych ust - na mojej ręce pojawiają się czerwone plamki. Poplamioną krwią ręką dotykam czoła, które przypomina rozżarzony kamień, jest gorące jak wulkan w czasie erupcji. 
- Mmm, mógłbyś... - próbuję wykrztusić ze swojego wnętrza jakieś logicznie brzmiące zdanie, ale nie potrafię skleić wyrazów.
- Zasłabłaś, nie bój się, nic Ci nie zrobię. Jak się czujesz, już lepiej? Jak chcesz zadzwonię po lekarza... - na łagodnej twarzy nieznajomego pojawia się uśmiech. Mam gorączkę, cała drżę z zimna, ale mimo tego nie potrafię nie dostrzec, że jest wyjątkowy. Jest wysoki, ma na sobie koszulę Lacosty i przypomina anioła. Może nim jest, może umarłam i zjawił się, aby zaprowadzić mnie do nieba? Albo chociaż do Czyśćca, bo na niebo najprawdopodoboniej nie zasługuję... Ma tak hipnotyzujące oczy, kiedy na niego patrzę czuję się tak jakbym tonęła w ich odchłani.
- Nieeee, nic mi nie jest. Naprawdę zasłabłam? - próbuję opanować zdenerwowanie i udaję, że wszystko jest w porządku. Chyba nawet dobrze mi to wychodzi, bo Nieznajomy odsuwa się ode mnie i wygląda na uspokojonego.
- Daj spokój, przecież bym nie kłamał. Dobrze, że tak szybko dochodzisz do siebie. Chcesz żebym Cię odprowadził?
- Yyy.. ale dokąd? - dopiero po zadaniu tego pytania zdałam sobie sprawę ze swojej bezmyślności, niestety było już za późno i nie mogłam cofnąć czasu. 
- Do domu, głuptasku. Przecież w takim stanie chyba nie zamierasz chodzić po mieście... - zaśmiał się cichutko i chwycił mój nadgarstek. W jego dotyku było dużo niepewności, a w jego głosie wyczuwałam obcość i.. coś jeszcze. Nie potrafię tego sprecyzować, ale mimo tego, że poznaliśmy się zaledwie kilka minut temu miałam ochotę, aby opowiedzieć mu o wszystkim. O tym jak się tu znalazłam, dlaczego zemdlałam i o tym jak bardzo chciałabym, aby został i odmienił moje życie. Ale dlaczego miałabym to zrobić? Wyszłabym na zwariowaną małolatę, tak jak zawsze. 
- Jak chcesz... - westchnęłam nieśmiało, bo tylko na to w tej chwili się zdobyłam. Nie miałam odwagi, by spojrzeć w jego niesamowite oczy, bo bałam się, że nagle włączy mi się funkcja "miłość" i powiem coś głupiego. Przypomniała mi się pierwsza linijka mojej ulubionej piosenki: Hearts break too fast when they're sentimental, teraz właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że to o mnie. Bez dwóch zdań.
- Nie zostawię Cię w tym stanie, nie zrobiłbym tego nawet bezdomnemu. - zabrzmiało to sucho i zimno, aż ciarki przeszły po całym moim ciele. 
- No dobrze, to wobec tego chodźmy - nie miałam już ochoty na rozmowę, więc pociągnęłam jego rękę i ruszyliśmy przed siebie. Szliśmy w milczeniu. Stukot jego adidasów zlewał się z pukaniem obcasów moich szpilek. Maszerowaliśmy równo, niczym w wojsku, krok w krok, bez przerwy, bez chwili na odpoczynek i dłuższy oddech wytchnienia. Czułam jego obecność, chociaż wcale na siebie nie patrzeliśmy, a nasze ręce już dawno się wyswobodziły z uścisku, który wcześniej je łączył. 
Myślałam o tym, że był moim bohaterem, moim wybawicielem i powinnam jakoś się mu odwdzięczyć. Kawa, herbata, pralinki..? To wszystko było tak banalne, a zarazem zbyt pretensjonalne. Zdecydowałam, że nie odezwę się ani słowem, nie pozwolę, aby mnie rozszyfrował.
Najchętniej wymazałabym ten dzień z mojej pamięci. Wystroiłam się jak plastikowa lalka z wystawy, moja twarz była mokra od łez i zapewne wyglądałam jak zdruzgotana panda. Powłóczyłam nogami, chwiejąc się na  wysokich, czarnych patyczkach i traciłam co chwilę równowagę. 
To był najgorszy dzień w moim życiu.
- Gdzie mieszkasz? - jego oziębły głos przerwał niezręczną ciszę.
- Niedaleko Rumcajsa. Na przeciwko Poczty, w takim zielonym szeregowcu...
- Ah, znam tą ulicę. Mój kumpel tam mieszka. To nawet dobrze się składa, że Ciebie poznałem, przynajmniej będę miał pretekst, żeby go odwiedzić. - uniósł kąciki ust, sama nie wiedziałam czy to akt szczęścia, czy raczej delikatny grymas. 
- No widzisz, we wszystkim można zauważyć jakieś plusy! A jak się nazywa, może go znam.. ? - nie chciałam być nadgorliwa, chciałam tylko słuchać jego głosu. Chciałam go poznać, zdobyć jakieś cenne wskazówki...
- Jak się chce to wszystko można. Raczej go nie znasz, nazywa się Wojtek Migojski. Ale może chociaż go kojarzysz z widzenia - jest modelem, ma długie, czarne włosy i nienaganną sylwetkę, wszystkie laski z osiedla na niego lecą. - ton jego głosu pozostał bez zmian, ale zdziwiłam się długością jego wypowiedzi. Dotychczas rzucał pojedyńcze zdania, teraz ułożył aż trzy!
- Zdziwisz się, ale go znam... Chodziliśmy razem do gimnazjum. - zarumieniłam się. Prawda jest taka, że ja też byłam jedną z tych naiwnych dziewczyn, które latały za nim po szkolnym boisku. 
- No to chyba tylko do pierwszej klasy, bo później ze względu na modeling przeniósł się do szkoły aktorskiej. 
- Tak, teraz właśnie sobie o tym przypomniałam. W szkole nigdy nie opowiadał o swoich zainteresowaniach -   ledwo wypowiedziałam te słowa, zdałam sobie sprawę z tego, że właśnie stoimy pod moim domem. Nagle zrobiło mi się tak smutno, nie chciałam zostawać sama.
- Może po prostu nigdy nie pytaliście, on już tak ma, że sam z siebie nie lubi o sobie opowiadać. Jest za skromny. - spojrzał na mnie. Odniosłam wrażenie, że chciałby, aby jego ostanie słowo stało się zakończeniem naszej rozmowy. Może się myliłam, ale chyba chciał mnie ponaglić.
- To tak jak Ty, szliśmy razem ponad pół godziny i nawet nie wiem jak się nazywasz! - zdobyłam się na odważne posunięcie i spojrzałam na jego twarz. Od razu tego pożałowałam. 
Był taki piękny. 
Może brzmi to jak wyznanie przedszkolaka, ale nie mam na myśli tylko wyglądu. 
On po prostu... przypominał mi anioła...
- Hmm... tak jakoś wyszło, masz rację. Jestem Artur. - podał mi swoją rękę i po raz kolejny lekko wykrzywił kąciki warg. 
- Ładne imię, zawsze chciałam poznać jakiegoś Artura.. A ja jestem Emma. Dla znajomych Gemma. - wyszczerzyłam się, zapominając o tym, że moje zęby są osaczone żelaznymi drutami i moja szczęka przypomina lotniskowy, kolczasty płot. Wspomniałam mu o moim przezwisku, bo miałam cichutką nadzieję, że powiąże mój pseudonim z modelingiem. Gemma Ward była moją inspiracją. Chodzącym ideałem. Po prostu perfekcją. 
- Oryginalnie, podoba mi się. A teraz wybacz, muszę lecieć, jestem umówiony. - ku mojemu zdziwieniu przysunął się do mnie i delikatnie musnął mój policzek, po czym odwrócił się i już miał zniknąć za zakrętem, kiedy doszłam do wniosku, że muszę coś zrobić, żeby go nie stracić.
- Zaczekaj! - sama wystraszyłam się swoim krzykiem. Zabrzmiał tak błagalnie. Artur spojrzał pytająco w moją stronę. 
- Znowu źle się poczułaś? - uśmiechnął się trochę cieplej niż przedtem. 
- Tak. To znaczy nie. Nie. Chciałam tylko... - uniosłam oczy i przez chwilę nawiązywałam z nim kontakt wzrokowy - Chciałam... zapytać... czy mogłabym kiedyś... 
- Chciałabyś się spotkać? - jego ton był  bardzo żartobliwy, trochę mnie to rozluźniło, więc ochoczo pokiwałam głową. 
- Właściwie to czemu nie, chociaż nie to miałam na myśli. Chciałam odwdzięczyć się za to, co dzisiaj dla mnie zrobiłeś... - zarumieniłam się.
- To było bezinteresowne, zapomnij o tym. Ale jakbyś kiedyś widziała, że leżę gdzieś na ulicy, to też możesz mnie odprowadzić do domu... - zaśmiał się i poczułam ciepło jego oddechu na moim policzku. Tak cholernie zapragnęłam czegoś więcej! Nigdy wcześniej nie spotkałam się z takim uczuciem, zazwyczaj byłam wyrachowana i opanowana. Nie wiem co się ze mną teraz stało. 
Stanęłam na palcach i delikatnie przysunęłam swoje usta do jego. 
Poczułam przyjemną wilgoć. 
Nie odsunął się. 
Chwyciłam jego rękę, nagle wszystko wokół mnie zaczęło się kręcić.
Staliśmy na środku ulicy. 

To wszystko trwało tylko niecałe dwie minuty, a miałam wrażenie jakby to była wieczność. W jednej chwili cała magia prysła. Patrzeliśmy na siebie z wyrzutem.
- Emma.... - zaczął bardzo poważnie, nie chciałam cierpieć, więc szybko mu przerwałam:
- Proszę, nic nie mów. Tak bardzo mi przykro. Nie chciałam, uwierz mi. Wczoraj rozstałam się z chłopakiem i po prostu... chciałam.. - nic sensownego nie przychodziło mi do głowy, więc szybko wzbiłam wzrok w ziemię i przybrałam minę psa ze schroniska.
- Rozumiem. Mam nadzieję, że już zrobiłaś to co chciałaś. Naprawdę trochę mi się śpieszy. Ciao. - odszedł. Zostałam sama. Stałam chwiejąc się na bruku, z oczu zaczęły mi kapać łzy. Zawsze muszę wszystko zepsuć. Nawet nie podał mi numeru telefonu. Jestem przegrana.

To przerażające jak osoba, która jeszcze kilkadziesiąt minut temu była zupełnie obca, nagle może stać się całym światem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz