Odkąd pamiętam, tak właśnie było. I nawet teraz, gdy jesteś nad wyraz blisko, ja po prostu coraz bardziej, coraz pewniej i intensywniej, poszukuję zła: tych rytmicznych poruszeń ciemności, tamtych obcych rąk, które krzywdzą. Nawet we wspomnieniach fragmenty rzeczywistości wyłaniają się coraz to bardziej okrutne i podłe (milcząco doniosłe). Geniusz cierpienia. Moja mała dziewczynka ukryta na dnie czaszki, pomiędzy ciepłą miłością a lepką raną, moja rozkojarzona w śmierci, moja na zawsze i nawet bez chwili oddechu. Myślę o łabędziach. Wywołuję w sobie smutne skojarzenia i staram się ułożyć baśń. Wszędzie pełno głębokich, otwartych ran, z których sączą się ćmy. Jest ich tak dużo; wszystkie ćmy mają skrzydła posklejane od czarnej mazi, wszystkie są brzydkie i bezsilne. Kolekcjonowałam je od kilku lat. A teraz: ciało otwiera miliony ust, które płaczą do mnie i wołają, a ja stoję nad nimi i ani drgnę (widzę ten cienki, przezroczysty sznur, który nas łączy i więzi, i nie mogę się ruszyć). W gęstym bagnie grzęzną białe ciała łabędzi. Obserwuję, jak wykręcają sobie szyje, splatają je ciasno i mocno. Siwe warkocze. Wyschnięte ścieżki krwi. Łabędzie łódki, którymi płyniemy słuchając The Garden Ser Un Peyjalero. Trzymasz mnie nad wodą za popękane gałązki ramion.
sad story about a girl who had to bring out the heart from the body of a sick boy. it now lies quietly in her hands and she rocks it to sleep.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz